Histori uczy: Mecz o historyczne zwycięstwo

fot. Wikimedia Commons

Za cztery dni mecz Polska-Niemcy. Nikogo nie trzeba chyba przekonywać, że spotkanie na Stadionie Narodowym będzie dla nas niezwykle ważne. Nie tylko dlatego, że korzystny rezultat może dać pozytywnego „kopa” na resztę eliminacji. Po raz kolejny dostajemy od losu szansę na historyczny wynik, choć optymizm przed tym spotkaniem możemy opierać jedynie na… przewrotności losu.

Powiedzieć, że polskim piłkarzom w rywalizacji z reprezentacją Niemiec wiedzie się kiepsko, to nic nie powiedzieć. O tym, że nigdy w historii nie udało nam się pokonać tego zespołu, wie chyba każde dziecko. Przed każdym meczem przeciwko temu rywalowi kibice i dziennikarze robią sobie nadzieję, że być może tym razem się uda, że tym razem po końcowym gwizdku sędziego to my będziemy mogli wznieść ręce w geście triumfu. Niestety, choć bywało bardzo blisko (jak w Gdańsku w 2011 roku, kiedy straciliśmy gola na 2:2 w ostatnich sekundach), spotkania z RFN oraz reprezentacją zjednoczonych Niemiec, zawsze kończyliśmy na tarczy. No, czasem udało nam się zremisować.

„Na papierze” bez żadnych szans
Nasi zachodni sąsiedzi to jedyni rywale, z którymi rywalizowaliśmy bardzo często, a których nigdy nie udało nam się pokonać. Wprawdzie nie potrafiliśmy zanotować zwycięstwa także w rywalizacji z Koreą Południową czy Egiptem, ale przy zaledwie dwóch spotkaniach z tymi zespołami trudno mówić o jakiejś klątwie. W przypadku Niemców to określenie wcale nie jest nadużyciem. Jak bowiem inaczej nazwać fakt, że mając 18 szans na zanotowanie wygranej, nie wykorzystaliśmy żadnej z nich? Bilans tej rywalizacji jest tragiczny: 12 porażek, 6 remisów i 0 zwycięstw. Stosunek bramek w tych spotkaniach, co oczywiste, też nie jest dla nas korzystny. Straciliśmy 31 goli (średnia na mecz: 1,72), zdobyliśmy tylko 9 (średnia 0,5).

Ten bilans i tak udało nam się trochę podrasować dwoma ostatnimi meczami, w których, powiedzmy sobie szczerze, Niemcy grali drugim lub nawet trzecim składem. Fakt, że i tak nie potrafiliśmy wykorzystać okazji i zanotowaliśmy remisy, nie nastraja najlepiej przed sobotnim spotkaniem. Naszej wyjściowej sytuacji nie polepsza także bilans ostatnich eliminacyjnych meczów obu reprezentacji. Niemcy na 31 gier zanotowali 28 zwycięstw i trzy remisy. My, począwszy od udanych przecież kwalifikacji do EURO 2008, bilans mamy następujący: 15-10-10. Gdyby nie eliminacje do turnieju rozgrywanego na boiskach Austrii i Szwajcarii, wyglądałby niestety tragicznie: 7-6-8…

Na miejsce w rankingu FIFA nie ma co nawet patrzeć i trzeba powiedzieć sobie szczerze – nasza sytuacja wyjściowa jest bardzo zła. Oczywiście pewną nadzieję dają kontuzje rywali i fakt, że w Warszawie Niemcy nie zameldują się w najsilniejszym składzie. Niektórzy wspominają także o słabym początku eliminacji (mimo zwycięstwa) i zmęczeniu mundialem, ale przecież aktualni mistrzowie świata dysponują zawodnikami, którzy są w stanie godnie zastąpić nieobecnych na każdej pozycji. Nic nie przemawia więc za tym, żebyśmy właśnie teraz mieli przełamać niemiecką niemoc, ale pamiętajmy, że los bywa przewrotny, a jak mówią niektórzy, „w sporcie suma szczęścia zawsze równa jest zeru”.

Wawrzyniak jak Martyna
W starciach z Niemcami los nigdy nie był bowiem dla nas łaskawy. Już pierwszy mecz z RFN, rozgrywany 3 grudnia 1933 roku w Berlinie, Andrzej Gowarzewski w jednym z tomów Encyklopedii Piłkarskiej Fuji nazwał „pechową porażką”. Polacy grali bardzo dobrze, co relacjonował Stanisław Mielech, cytowany przez twórcę encyklopedii: „Nasza drużyna toczy równorzędną walkę z silnym przeciwnikiem, budząc podziw dla swojej gry”. Chcielibyśmy usłyszeć podobne słowa z ust Dariusza Szpakowskiego w najbliższa sobotę. Niestety, mimo dobrej postawy, piłkarze Józefa Kałuży przegrali tamto spotkanie po tym, jak… poślizgnął się Henryk Martyna i w 89. minucie Rasselnberg zdobył decydującą bramkę. Skojarzenia z Jakubem Wawrzyniakiem jak najbardziej uzasadnione.

Kolejny mecz, rozgrywany 9 września 1934 roku już w Warszawie, mogliśmy i powinniśmy wygrać. Do 71. minuty prowadziliśmy 2:1 po golach Ernesta Wilimowskiego i Karola Pazurka. Trzy świetne okazje na podwyższenie wyniku miał zmiennik Józef Ciszewski, ale wszystkie zmarnował, co podcięło skrzydła Polakom. Zaczęli za to trafiać Niemcy i ostatecznie spotkanie zakończyło się wysoką porażką 2:5. Niemal dokładnie rok później graliśmy następne spotkanie, tym razem we Wrocławiu, a właściwie na wyjeździe w Breslau. Trzeci mecz i trzecia porażka. Przegraliśmy 0:1 z trzecią drużyną świata po golu Conena w 34. minucie.

Docenieni przez Herbergera
Następnie po raz kolejny rywalizowaliśmy w Warszawie i spotkanie z 13 września 1936 roku przyniosło wreszcie pierwszy remis. Polacy, bez zawieszonego Wilimowskiego, rozegrali bardzo dobry mecz, szczególnie w drugiej połowie, ale tylko zremisowali po golu Gerarda Wodarza w 70. minucie. Wcześniej bramkę zdobył bowiem Hohmann i zakończyło się na 1:1. Ostatni przedwojenny mecz z Niemcami to potyczka w Chemnitz (Kamienicy) rozegrana 18 września 1938 roku. Po trzech golach Gauchela doznaliśmy sromotnej porażki 1:4. Na kolejne spotkanie z tym rywalem przyszło nam czekać blisko 21 lat. Z reprezentacją RFN zagraliśmy 20 maja 1959 roku w Hamburgu, remisując 1:1. Ponownie lepsi byli Polacy, na czele z wspaniale spisującym się debiutantem Janem Liberdą, co podkreślał sam legendarny Sepp Herberger, ale znów nie udało się wygrać.

Podobnie jak dwa lata później w Warszawie, kiedy rozegraliśmy następną towarzyską potyczkę. Bramki strzelali tylko Niemcy. Do bramki Edwarda Szymkowiaka trafili Bruells i Haller i skończyło się na 0:2. Później, już w latach 70., przyszedł czas na cztery mecze o punkty. Ich przebieg pamiętają pewnie dobrze starsi kibice – w końcu był to złoty okres polskiego futbolu i wtedy również byliśmy blisko wygranej. Najpierw przyszła jednak porażka 1:3 w eliminacjach do mistrzostw Europy (pamiętny debiut Jana Tomaszewskiego), w rewanżu w Hamburgu było natomiast 0:0. O „meczu na wodzie” podczas mistrzostw świata w 1974 roku musiał słyszeć chyba każdy, gdyż dla Polaków to spotkanie-legenda. Dla Niemców – jedynie kolejny krok do trofeum, które ostatecznie zdobyli.

Czy karta się odwróci?
Cztery lata później na inaugurację mundialu znowu zmierzyliśmy się z RFN, ale w bezbarwnym meczu padł wynik bezbramkowy. Dwa mecze z lat 80. to dwie gładkie porażki (1:3 i 0:2) pod wodzą Ryszarda Kuleszy i Antoniego Piechniczka. Później był jeszcze mecz towarzyski rozgrywany w Zabrzu 4 września 1996 roku, z reprezentacją zjednoczonych już Niemiec. Drugie spotkanie pod wodzą Piechniczka i porażka w takim samym stosunku bramkowym – 0:2. Bramki strzelali Bierhoff oraz Klinsmann. Ostatnie cztery mecze z zachodnimi sąsiadami to już „historia najnowsza”: 0:1 na mistrzostwach świata w 2006 roku za kadencji Pawła Janasa i bramka Neuville’a w ostatnich minutach, 0:2 na EURO 2008 i dwa gole urodzonego w Gliwicach Podolskiego, wspomniane 2:2 w Gdańsku i niedawne 0:0 w Hamburgu, gdzie jednak rywalizowały mocno rezerwowe składy obu drużyn.

Patrząc na dotychczasowe mecze Polaków z Niemcami, nie sposób nie zauważyć więc, że nawet kiedy graliśmy dobrze, nie potrafiliśmy z nimi wygrać. Czy więc przy słabszej postawie (bo raczej trudno założyć, że na Stadionie Narodowym dominować będą Polacy) będziemy w stanie odnieść historyczne zwycięstwo? Na pewno będziemy potrzebowali dużej dozy szczęścia. Historia pokazuje jednak, że w spotkaniach rozegranych do tej pory, to raczej Niemcy mogli liczyć na przychylność losu. Jeśli więc zła karta ma się kiedyś odwrócić, dlaczego nie miałoby to się zdarzyć właśnie w sobotę? Upatrywanie sukcesu w szczęśliwym zbiegu okoliczności jest wprawdzie ryzykowne, ale na tę chwilę nie pozostaje nam chyba nic innego… 

Wszystkie informacje dotyczące dotychczasowych meczów Polaków z Niemcami na podstawie:
Andrzej Gowarzewski „Biało-czerwoni. Dzieje reprezentacji Polski”, tomy: 2, 14, 16, 20, Wydawnictwo GiA, Katowice 1991-1997.
Data: 2014-10-07 godz. 09:27
Pobrano ze strony: www.sportowahistoria.pl