- Górski to był równy gość

2015-08-26, 09:38   A A A   drukuj   Michał Hasik

fot. prywatne archiwum Jana Małkiewicza
Umawiamy się na rozmowę w jednej z warszawskich galerii handlowych. To nasze drugie spotkanie, wiem czego mogę się po nim spodziewać. Mój rozmówca jest zawsze szczery i lubi nazywać sprawy po imieniu. Nie inaczej było tym razem. Jan Małkiewicz, bo o nim mowa, to czołowa postać wielkiej Legii przełomu lat 60-tych i 70-tych, człowiek przed którym zamknięto drzwi do kadry. Z dużym dystansem i nutką ironii opowiadał o jasnych i ciemnych stronach swojej kariery.

Mistrzostwo Polski z Legią, awans do ćwierćfinału i półfinału Pucharu Europejskich Mistrzów Krajowch, a potem afera z przemytem złota, która zamyka Panu drogę do reprezentacji oraz zmusza do zmiany barw klubowych. Mocny cios, nie każdy by się po nim podniósł.
Zostałem pomówiony przez kolegę z drużyny, bramkarza Władysława Grotyńskiego, o to, że przywoziłem złoto z zachodu, co było wierutnym kłamstwem. Władek później – w wyniku zeznań koszykarza Legii Włodmierza Tramsa – razem z Januszem Żmijewskim (skrzydłowy Legii – przyp. autor) trafił za kratki. Podczas mojej sprawy wyparł się wcześniejszych oskarżeń, a ja, bez twardych dowodów, dostałem sześć wyroków w zawieszeniu. Miałem zakaz gry w Legii, reprezentacji oraz wyjazdu za granicę.

Skąd taki surowy wyrok, skoro był Pan niewinny?
Jedynym dowodem w sprawie była złota bransoletka, którą rzeczywiście przywiozłem do kraju i sprzedałem w Warszawie mojej znajomej, modelce. Złota jednak nie przemycałem. Może to wina mojego charakteru? Pamiętam, że prokuratorowi nie spodobał się mój upór. Na przesłuchaniu nikt nie chciał poznać mojej wersji zdarzeń, kazano mi mówić, jak szmuglowałem i sprzedawałem złoto. Rzekomo komuś w Opolu, gdzie kilka lat wcześniej grałem w barwach Odry. Odpowiedziałem mu, że skoro wie lepiej, to chyba nie ma sensu, żebym zeznawał.

Odwaga czy brak wyobraźni?
Skoro byłem niewinny, to dlaczego miałem zeznawać na własną niekorzyść! Prokurator jednak się uparł, że wyciągnie ze mnie przyznanie do winy. Wykrzyczał, że jak przetrzyma mnie ze szczurami, to od razu sobie wszystko przypomnę.

Poskutkowało?
Gdzie tam! Powiedziałem, że szczurów się nie boję (śmiech). Nie miałem zamiaru odpuścić. Prokurator krzyczy do strażnika stojącego zewnątrz, żeby szykowali konwój, a ja na to – a szykuj Pan sześć konwojów! Z nerwów aż dostał wypieków na twarzy. Całą dobę byłem trzymany w jednostce na Żwirki i Wigury. Rano mnie wypuścili, ale wyrokiem sp……li mi całą karierę.

Po odejściu z Legii pojawiły się propozycje z innych klubów?
Odra Opole czekała już na mój powrót, śląskie drużyny chciały mnie kupić, szczecińska Pogoń miała też na mnie ochotę. Nie przesadzę, jeśli powiem, że pół ligi było zainteresowane moją osobą.

Trafił Pan jednak do stołecznej Gwardii. Jak to się stało?
Pół roku wcześniej Legia wykupiła moją kartę zawodniczą z Odry. Już w trakcie sprawy dowiedziałem się, że moje dni na Łazienkowskiej były policzone. Kierownictwo klubu zaoferowało moją kartę zawodniczą Gwardii, co akurat było mi na rękę. Zżyłem się z Warszawą, a moja żona studiowała na tutejszym uniwersytecie. Nie chciałem kolejnej przeprowadzki.

Trafiłby Pan do reprezentacji, gdyby nie zakaz?
Wcześniej z powodzeniem grałem w kadrze juniorów. Jestem przekonany, że prędzej czy później trafiłbym do kadry seniorskiej. Na początku mojej przygody z Gwardią byłem w życiowej formie,  chociaż wcześniej nie grałem przez pół roku. Nie czułem się gorszy od występujących w reprezentacji na mojej pozycji Włodka Lubańskiego czy Andrzeja Jarosika. Kadra to również zmiennicy, którzy wchodzą na boisko, gdy podstawowi zawodnicy pauzują za kartki lub łapią kontuzję. W reprezentacji grano wówczas systemem 4-3-3, który dobrze znałem z Legii i w którym dobrze się czułem.

Kazimierz Górski słynął z dyscypliny, lubił też porządek. Czy niepokorny Małkiewicz odnalazłby się w tej drużynie?
Trenera Górskiego znałem jeszcze z kadry młodzieżowej. Był bardzo otwartym człowiekiem, naprawdę równym gościem. Któregoś razu graliśmy (kadra młodzieżowa – przyp. autor) mecz z Syrią. Mieszkaliśmy na statku „Batory”. Po spotkaniu chcieliśmy z chłopakami z zespołu napić się drinka. Janek Tomaszewski wchodzi pierwszy do lokalu i nagle się cofa. Okazuje się, że siedzi tam trener Górski z kierownictwem. Byłem wówczas kapitanem, dlatego reszta zespołu kazała mi porozmawiać z trenerem. Przekraczam próg lokalu, podchodzę do stolika, przy którym siedzi Pan Górski i mówię, że przyszliśmy się wyciszyć, porozmawiać i popatrzeć na program artystyczny (między innym na striptease - przyznaje później rozmówca).  Trener spojrzał na nas i odpowiada – „po meczu nie ma sprawy, jutro rozjedziecie się po całej Polsce, powinniście spędzić razem trochę czasu poza boiskiem”. Górski to był naprawdę równy gość, choć w sprawach trenerskich zawsze robił po swojemu. Nawet wtedy, gdy obaj jego asystenci mieli inne zdanie.

Wróćmy do Gwardii. Dość szybko wyrobił Pan sobie dobrą markę w tym klubie. Reprezentował Panu zespół w kontaktach z kierownictwem, ponoć premię za przegrany meczu potrafił Pan załatwić.
Z tą premią to była naprawdę śmieszna historia. Przegraliśmy dwumecz z Feynoordem Rotterdam w Pucharze UEFA, ale zaprezentowaliśmy się z bardzo dobrej strony. Media lamentowały, że odpadliśmy z rozgrywek niesłusznie. Po powrocie do kraju prezes Mieczysław Glanc wzywa mnie do swojego gabinetu i pyta, czy w Legii za przegrany mecz pucharowy, ale po zaciętej walce otrzymywaliśmy premie finansowej. Po chwili zastanowienia odpowiadam, że tak, choć nigdy taka sytuacja się nie zdarzyła. A jaką kwotę Wam płacono – dopytuje się prezes. Pięć tysiące złotych – odpowiadam. Tego samego dnia wszyscy zawodnicy z podstawowej drużyny odebrali w klubowej kasie pięć tysięcy złotych, czyli równowartość miesięcznej pensji w klubie.

Nie bał się Pan kłamać pułkownikowi, a zarazem dyrektorowi Biura Paszportów i Dowodów Osobistych MSW?
Prezes Glanc czuł do mnie wielką sympatię. Okazało się, że nasze rodziny pochodzą z tych samych terenów – okolic Lwowa. W klubie koledzy śmiali się, że prezes jest moim wujkiem, ale dzięki mojemu wstawiennictwu kilku piłkarzy otrzymało paszporty i mogło wyjechać za granicę zarobić trochę grosza.

Po Gwardii była Stal Rzeszów, a potem niemiecki klub III ligi VfL Hamm. Wyjazd był możliwy dzięki pułkownikowi Glancowi?
Do Niemiec wyjechałem dzięki trenerowi Teodorowi Wieczorkowi, który znał mnie jeszcze z czasów gry w Odrze Opole. Załatwił mi kontrakt amatorski, na załatwienie kontraktu profesjonalnego przed 30-tką nie było wtedy szans. 

Wyjazd do III ligi niemieckiej w wieku 29 lat. Nie za wcześnie na sportową emeryturę?
Zgodę otrzymałem na grę w klubie amatorskim, czyli nie wyżej niż w trzeciej ligi niemieckiej. Był to dla mnie ostatni dzwonek, żeby zarobić przyzwoite pieniądze na Zachodzie, nieporównywalne z tym, co oferowano w polskiej lidze. Wcześniej chciał mnie zatrudnić pierwszoligowy klub z Paryża, ale o wyjeździe mogłem co najwyżej pomarzyć. Przepisy były nie do obejścia. Pierwszy z układu wyłamał się Robert Gadocha, który przeszedł do FC Nantes przed ukończeniem 30 roku życia, ale w jego sprawie interweniował nawet MSZ.

Grał Pan z najlepszymi i przeciwko najlepszym w kraju. Kto zrobił na Panu największe wrażenie?
W Legii najwyżej oceniam Lucjana Brychczego, Kazika Deynę i Roberta Gadochę oraz bramkarza Władka Grotyńskiego (ten sam, który pomówił Jana Małkiewicza – przyp. autor). Jako młody chłopak, gdy byłem zawodnikiem Odry,  ciężko mi się grało przeciwko Jackowi Gmochowi z Legii.  Podczas jednego ze spotkań, w ferworze walki Jacek wyrzuca mnie poza murawę stadionu, a ja przewracam się na żużlową bieżnię.  Podbiega do mnie, podaje rękę i pyta „nic Ci się nie stało synku?”. Chwilę później sytuacja się powtarza, tyle, że to ja podbiegam do niego, podaję mu rękę i pytam „nic Ci się nie stało synku?” (śmiech). Na boisku nigdy nie odpuszczałem.

Często w Pana wspomnieniach przewija się osoba Jana Tomaszewskiego. Dobre relacje z Tomaszewskim nie przeszkodziły Panu w byciu jego katem?
Bramki mu strzelałem za juniora i seniora. Pamiętam, że podczas ćwierćfinału Pucharu Polski przeciwko ŁKS Łódź strzeliłem mu bramkę głową z jednego metra. Drugą strzeliłem z karnego. Po latach wypierał się, że to nie on wtedy bronił.
 

Komentarze

Komentarz zanim zostanie opublikowany, poddany jest weryfikacji. Jeżeli jego treść nie łamie regulaminu strony, będzie opublikowany.

Brak komentarzy.