Grać czy nie grać? - dylemat piłkarzy w czasie okupacji

2011-08-18, 14:39   A A A   drukuj  

W czasie okupacji w Warszawie czy Krakowie nie wolno było nawet kopnąć piłki. Na Górnym Śląsku - za przyzwoleniem hitlerowców, na oczach tysięcy kibiców - rozgrywki piłkarskie trwały w najlepsze.

W sierpniu 1942 roku na Stadionie im. marszałka Hindenburga w Beuthen - dziś im. Edwarda Szymkowiaka w Bytomiu - odbył się oficjalny mecz międzypaństwowy Niemcy - Rumunia. Przyszło aż 55 tys. kibiców - nigdy wcześniej na Śląsku mecz piłkarski nie zgromadził tak licznej publiczności. Tłumy chciały zobaczyć w akcji legendarnego napastnika Ernesta Wilimowskiego - najlepszego śląskiego piłkarza pierwszej połowy XX wieku, bohatera meczu Polska - Brazylia podczas finałów mistrzostw świata cztery lata wcześniej. Po wybuchu wojny zdecydował się on grać dla reprezentacji Niemiec.

Wśród kibiców byli m.in. 15-letni Gerard Cieślik i dziesięcioletni Ernest Pohl - po wojnie obaj staną się symbolami polskiego futbolu. Ale zanim Cieślik strzeli dwa gole w słynnym meczu z ZSRR na chorzowskim Stadionie Śląskim w 1957 r., zdąży jeszcze zagrać w zorganizowanej przez Niemców śląskiej lidze i jako żołnierz Wehrmachtu trafi do niewoli. Takie koleje losu będą udziałem wielu śląskich piłkarzy.

Polska była w Europie jedynym okupowanym krajem, w którym hitlerowcy wprowadzili całkowity zakaz uprawiania sportu w klubach. Wolno to było robić jedynie Niemcom. Polscy działacze i piłkarze ryzykowali życie, organizując konspiracyjne rozgrywki piłkarskie, np. w Krakowie, Warszawie czy Poznaniu.

Na Górnym Śląsku było zupełnie inaczej. Hitlerowcy traktowali ten teren jako integralną część III Rzeszy. Przez całą okupację toczyły się tu regularne rozgrywki, w których uczestniczyło mnóstwo śląskich piłkarzy. Rywalizowali w tzw. Gaulidze (lidze okręgowej) i rozgrywkach o Puchar Niemiec, wówczas zwany Tschammer Pokal, od nazwiska Hansa von Tschammer und Osten, ministra sportu Rzeszy.

2 września 1939 r. hitlerowcy zdelegalizowali wszystkie polskie towarzystwa i organizacje na Górnym Śląsku, także sportowe. Doskonale jednak zdawali sobie sprawę z popularności sportu, a zwłaszcza piłki nożnej w tym regionie. Odbudowę życia sportowego w polskiej części Górnego Śląsku traktowali prestiżowo, zależało im na tym, by jak najszybciej powstały tu kluby. Silne, żeby przyciągnąć kibiców, ale też niemieckie "z szyldu". Chcieli pokazać, że na Śląsku toczy się normalne życie, a międzywojenny "polski epizod" to już przeszłość. Pierwszy oficjalny mecz odbył się w Katowicach już pod koniec września.

Walczyć? Uciekać? Dostosować się? - zastanawiało się po klęsce wrześniowej tysiące Ślązaków. Władysław Sikorski - od 30 września premier rządu RP na uchodźstwie - przekazał przez radio oficjalne stanowisko: dla zachowania tzw. substancji narodowej na ziemi śląskiej władze emigracyjne nakazały Górnoślązakom "maskowanie", czyli tworzenie w oczach okupanta wizerunku tutejszej ludności, która wprawdzie "pobłądziła", ale teraz wraca do niemieckiej "macierzy". Katowicki biskup ordynariusz Stanisław Adamski, z którym premier się konsultował, nawoływał ludność Śląska do realizacji rządowych dyrektyw. Owo "maskowanie" nie było trudne, bo po zajęciu Śląska miejscowa ludność została uznana przez hitlerowców za niemiecką z pochodzenia. Przyznano jej niemiecką listę narodowościową, folkslistę, podzieloną na cztery grupy - w zależności od świadomości narodowej.

Pierwszą dostawali ludzie zaangażowani czynnie w walkę z polskością na Śląsku, tzw. dwójkę - ci, co do których hitlerowska administracja nie miała wątpliwości, że zawsze naprawdę czuli się Niemcami. Najliczniejsza była kategoria trzecia. Trafili tam - najprościej mówiąc - wszyscy Polacy ze Śląska, którzy w przeszłości nie mieli większych konfliktów z Niemcami. "Czwórka" to już dla hitlerowców był element raczej niepożądany. Trafiali na nią najaktywniejsi powstańcy i ich rodziny, ludzie, którzy przed wojną w taki czy inny sposób uprzykrzali Niemcom życie. Folkslisty nie podpisało jedynie 2 proc. Ślązaków.

Dla przeciętnego Polaka, który nawet pójście do kina na niemiecki film uważał za przejaw kolaboracji, zgoda na grę w niemieckiej drużynie była kompletnie niezrozumiała. Śląscy piłkarze szybko musieli podjąć decyzję: grać czy nie grać?

Powrót | źródło: Gazeta Wyborcza
 

Komentarze

Komentarz zanim zostanie opublikowany, poddany jest weryfikacji. Jeżeli jego treść nie łamie regulaminu strony, będzie opublikowany.

Brak komentarzy.