Historia uczy: W rywalizacji z rodakami bez sentymentów

2014-11-04, 09:57   A A A   drukuj   Piotr Stokłosa

fot. Wikimedia Commons
„Polska rywalizacja” w Bundeslidze już za nami. W minioną sobotę Bayern Monachium pokonał na Allianz Arenie Borussię Dortmund 2:1. Robert Lewandowski wyrównującym golem przyczynił się do pogrążenia swojego niedawnego klubu, a co za tym idzie, także dwóch rodaków: Łukasza Piszczka i Jakuba Błaszczykowskiego. Historia sportu zna podobne przypadki, gdyż Polacy w grach przeciwko rodakom bardzo często potrafili wykrzesać z siebie dodatkowe pokłady energii i przesądzić o losach rywalizacji.

Chęć udowodnienia wyższości, stare animozje, a często po prostu koleżeńska rywalizacja. To zapewne tylko niektóre z powodów, dla których piłkarze w meczach przeciwko rodakom lub drużynom rodaków dużo bardziej starają się pokazać z jak najlepszej strony. Być może akurat w przypadku Roberta Lewandowskiego nie miało to aż tak dużego znaczenia, gdyż z Dortmundem rozstał się w stosunkowo dobrej atmosferze, ale nie zmienia to faktu, że swoim golem pogrążył m.in. dwóch kolegów z reprezentacji. Gol Polaka sprawił, że Borussia na razie musiała pożegnać się z marzeniami o niezwykle ważnych trzech punktach, ale o tym, czy porażka z Bayernem będzie miała dodatkowe konsekwencje, przekonamy się dopiero na koniec sezonu. Wcześniej polskim piłkarzom zdarzało się jednak strzelać rodakom gole, które przesądzały nie tylko o zwycięstwie, ale także o awansie do kolejnej rundy europejskich pucharów.

Mowa tutaj oczywiście o rywalizacji polskich klubów z zagranicznymi zespołami, w których występowali Polacy. To sytuacja nieco inna niż ta, która miała miejsce w przypadku meczu Bayernu z Borussią Dortmund, ale gol Lewandowskiego stał się dla mnie dobrym pretekstem do przypomnienia kilku ciekawych historii. Okazuje się bowiem, że bardzo często w spotkaniach przeciwko polskim zespołom gole zdobywali rodacy. Nie zawsze przesądzały one o losach rywalizacji, ale znamiennym jest fakt, że do siatki trafiali nawet zawodnicy, którzy… nie czynili tego na co dzień, gdyż występowali w formacji obronnej. Ot, taki paradoks, który udowadnia, że mecze przeciwko rodakom zawsze wywołują nie tylko falę dodatkowych podtekstów, ale też wzrost zaangażowania.

Najbardziej pamiętny przykład? Emmanuel Olisadebe, który w sezonie 2005/2006 zamknął przed krakowską Wisłą bramy do piłkarskiego raju. W ostatniej rundzie eliminacyjnej Ligi Mistrzów Biała Gwiazda trafiła na Panathinaikos Ateny. W pierwszy meczu w Krakowie zwyciężyła 3:1. Jedyną bramkę dla gości zdobył właśnie eks-reprezentant Polski, a drugie trafienie dołożył w Atenach i w dużej mierze właśnie jego gole zadecydowały o tym, że polski zespół w upragnionej Champions League nie zagrał. Olisadebe mógł w tych meczach mieć dodatkową motywację, gdyż kilka lat wcześniej został odrzucony przez ówczesnego trenera Wisły, Wojciecha Łazarka. Tamta decyzja szkoleniowca odbiła się wiślakom czkawką po wielu latach. Smaczku całej sprawie dodaje także fakt, że były to… jedyne trafienia Nigeryjczyka z polskim paszportem w tamtym sezonie! Borykał się wtedy z kontuzjami i wystąpił w zaledwie sześciu ligowych meczach, by w styczniu 2006 roku przenieść się do angielskiego Portsmouth. W tym samym sezonie, już w rozgrywkach Pucharu UEFA, w meczu z Victorią Guimaraes gola na wagę wygranej zdobył w Krakowie Marek Saganowski, występujący wtedy w portugalskiej drużynie. Wisła odpadała już w I rundzie rozgrywek, gdyż w Portugalii przegrała aż 0:3.

Biała Gwiazda w ogóle może mówić o dużym pechu, jeśli chodzi o rywalizację z zespołami, w których występowali Polacy. Bardzo często, kiedy Wisła grała przeciwko zespołom z polskim piłkarzem w składzie, ten strzelał jej gola. Czynili to nawet obrońcy. W pamiętnym sezonie 2002/2003, kiedy krakowski zespół pod wodzą Henryka Kasperczaka świetnie spisywał się w Pucharze UEFA, w III rundzie Kosowskiemu, Żurawskiemu, Szymkowiakowi i spółce przyszło rywalizować z Schalke 04 Gelsenkirchen. W Krakowie padł wynik 1:1, natomiast w rewanżu Biała Gwiazda zdeklasowała rywali, wygrywając 4:1. Jedynego gola dla gospodarzy zdobył Tomasz Hajto, który podczas czterech sezonów spędzonych w niemieckim klubie do siatki rywali w Bundeslidze trafił raptem sześć razy w ponad 100 meczach. Nie należał więc do bramkostrzelnych obrońców, ale gola przeciwko Wiśle zdobył. Tym razem to zespół z Polski okazał się jednak lepszy.

Tego samego nie można powiedzieć o Polonii Warszawa, która w sezonie 2000/2001 rywalizowała w Pucharze UEFA. W III rundzie eliminacyjnej trafiła na Panthinaikos Ateny, w barwach którego grał Krzysztof Warzycha. Polak zdobył gola w pierwszym spotkaniu w Polsce, który, jak się potem okazało, był bramką na wagę awansu do fazy grupowej. Grecy zremisowali bowiem w Płocku 2:2, a że w rewanżu wygrali 2:1, to oni grali dalej. Podobnych przypadków było zresztą więcej. W sezonie 1983/1984 w Pucharze Zdobywców Pucharów bramkę gdańskiej Lechii strzelił Zbigniew Boniek, wtedy piłkarz Juventusu Turyn. Dzięki jego trafieniu włoski zespół wywiózł z Gdańska zwycięstwo, choć nie miało ono większego znaczenia, gdyż w pierwszym meczu Stara Dama zdeklasowała drużynę z Polski, wygrywając aż 7:0.

Bramki Polaków w meczach z polskimi zespołami nie są jednak regułą. Ten sam Boniek, mimo że trafił do siatki w meczu z Lechią, rok wcześniej w dwóch spotkaniach przeciwko Widzewowi Łódź nie potrafił pokonać Józefa Młynarczyka. Do finału Pucharu Mistrzów awansował jednak Juventus po zwycięstwie u siebie 2:0 i remisie na wyjeździe 2:2. W spotkaniach przeciwko klubom znad Wisły nie szło także innym rodakom. Artur Wichniarek w sezonie 2003/2004 w Pucharze UEFA trafił ze swoją Herthą Berlin na Groclin Grodzisk Wielkopolski. Gola nie strzelił, a zespół ze stolicy Niemiec odpadł z rozgrywek po porażce 0:1 na wyjeździe. Dobrych wspomnień z rywalizacji z polskim zespołem nie ma też Jacek Bąk, który ze swoją Austrią Wiedeń trafił w sezonie 2008/2009 na Lecha Poznań w Pucharze UEFA. Po dramatycznej dogrywce w stolicy Wielkopolski, do fazy grupowej awansował prowadzony przez Franciszka Smudę Kolejorz. Polski obrońca zapamiętał z pewnością tamto spotkanie nie tylko ze względu na wynik, ale także transparent, który przywitał go w Poznaniu. Kibice Lecha napisali na nim: „Kiedy puszczam Bąka, mówię Jacek”. Była to odpowiedź na zachowanie reprezentanta Polski, który w pierwszy meczu uderzył Tomasza Bandrowskiego.
 

Komentarze

Komentarz zanim zostanie opublikowany, poddany jest weryfikacji. Jeżeli jego treść nie łamie regulaminu strony, będzie opublikowany.

Brak komentarzy.