Pele, Boniek i... Terlecki

2013-04-09, 07:05   A A A   drukuj   Piotr Stokłosa

Każdy z piłkarzy wymienionych powyżej może pochwalić się autobiografią. W przypadku dwóch pierwszych sportowców jest to zrozumiałe ze względu na ich popularność i sukcesy, nieco inaczej sprawa ma się ze Stanisławem Terleckim. Wprawdzie nie osiągnął on tyle co Pele i Boniek, ale podczas zawodowej kariery przeżył wiele przygód, które postanowił opisać w książce „Pele, Boniek i ja".

Na wydanie wspomnień zdecydował się w 2006 r. Przy ich spisywaniu pomagał mu Rafał Nahorny – dziennikarz „Przeglądu Sportowego". Wkład dziennika w książkę wydaną przez Zysk i S-ka jest zresztą większy. Na jego łamach ukazywały się wcześniej fragmenty autobiografii, znaleźć w niej można również wiele zdjęć pochodzących z archiwum gazety, a „Przegląd Sportowy" objął nad wydawnictwem patronat medialny.

Trzy lata wcześniej podobnie wyglądało wydanie książki Wojciecha Kowalczyka „Kowal. Moja historia", z tym, że byłemu piłkarzowi Legii Warszawa pomagał Krzysztof Stanowski. Obie książki wiele łączy. Autorzy obu pozycji byli niezwykle utalentowani, ale z różnych względów nie zrobili takiej kariery, jaką im wróżono. Ich wspomnienia są bardzo ciekawe, pełne anegdot i śmiesznych historii ukazujących futbolową rzeczywistość Polski. Kibicom, którym spodobała się biografia Kowalczyka, śmiało można polecić pozycję „Pele, Boniek i ja". Opisywane czasy są wprawdzie inne, ale mechanizmy rządzące polską piłką nożna niewiele się zmieniły.

Na plus zaliczyć trzeba Terleckiemu fakt, że potrafi wciągnąć czytelnika. Nie opisuje nudno kolejnych wydarzeń, ale zaciekawia szczegółami i niezwykłymi historiami. Nieco razi jedynie pułapka, w którą wpada wielu autorów wspomnień – samozachwyt. Może w przypadku piłkarza Gwardii Warszawa, ŁKS-u Łódź i Cosmosu Nowy Jork nie jest to aż tak widoczne, ale z biografii wyłania się obraz zawodnika wielkiego, który przez zrządzenie losu nie stał się tak popularny, jak chociażby Zbigniew Boniek.

Z pewnością wielką szkodę Terleckiemu przyniosła kontuzja, której nabawił się tuż przed mundialem w Argentynie w 1978 r. Przez nią mistrzostwa obejrzał w telewizji, a wielu uważa, że z nim w składzie Polska mogła powalczyć o medal. Skończyło się inaczej, potem napastnik stał się, jak sam twierdzi, ofiarą słynnej „afery na Okęciu", gdzie wstawił się za Józefem Młynarczykiem i ostatecznie nie pojawił się już w kadrze. W 1981 r. wyjechał do Stanów Zjednoczonych i tam grał w dwóch klubach, po czym powrócił do kraju. Krnąbrny charakter wielokrotnie podczas kariery zawodnika dawał się we znaki trenerom i bez wątpliwości przyczynił się do niezrobienia przez Terleckiego wielkiej kariery. O ile w sportowej karierze mógł być przeszkodą, to przy pisaniu książki stał się niewątpliwą zaletą. Przyniósł bowiem wiele przygód, które czyta się bardzo dobrze.

 

Komentarze

Komentarz zanim zostanie opublikowany, poddany jest weryfikacji. Jeżeli jego treść nie łamie regulaminu strony, będzie opublikowany.

Brak komentarzy.