Honor to w sporcie pojęcie względne

2014-08-19, 09:20   A A A   drukuj   Piotr Stokłosa

fot. morguefile.com/ronnieb
To już pewne: Legia Warszawa nie zagra w Lidze Mistrzów, przynajmniej nie w tym sezonie. W całym tym zamieszaniu związanym z odwołaniami i szukaniem winnych, hasłem, które bardzo często padało z ust kibiców i właścicieli stołecznej drużyny, było słowo „honor”. Historia uczy: honor to w sporcie pojęcie względne.

„Duma”, „tradycja”, „honor”, „uczciwość”. Takich słów używał Dariusz Mioduski, jeden z właścicieli Legii, próbując przekonać władze Celtiku do zrzeknięcia się awansu do kolejnej rundy eliminacyjnej Ligi Mistrzów. Wtórowali mu byli piłkarze, tacy jak Jan Tomaszewski czy Grzegorz Szamotulski, swoje dołożył także Janusz Wójcik, a niektórzy kibice poszli jeszcze dalej – w ich wypowiedziach hasło „Fuck Celtic” to jedno z łagodniejszych podsumowań postawy szkockiego klubu.

Fani marzący o tym, żeby Legia wróciła do gry o wielką chwałę (czytaj: kasę), do „honorowych” argumentów odnosili się z wielką ochotą. Właściciele klubu z Warszawy poszli nawet o krok dalej – gdyby to oni znaleźli się na miejscu Celtiku, postąpiliby według zasad fair play i zrzekli się awansu na rzecz drużyny, która udowodniła swoją wyższość na boisku. Kibice z entuzjazmem podzielili to stanowisko i ręce same składałyby się do oklasków, gdyby nie fakt, że ta deklaracja nie wytrzymuje konfrontacji z rzeczywistością.

„Znacie historie własnego klubu?” – zapytał fanów Legii Marek Wawrzynowski we wpisie na swoim blogu będącym komentarzem do całej sytuacji. Były dziennikarz „Przeglądu Sportowego”, który z historią futbolu jest za pan brat, wiedział bowiem, że stołeczny klub kiedyś znalazł się w podobnej sytuacji i reakcja ówczesnych władz była zgoła inna niż ta deklarowana przez obecnych właścicieli. Zdaniem niektórych tamto zachowanie legionistów było nawet obrzydliwsze niż tak mocno krytykowane stanowisko Celtiku.

Jak słusznie przypomina Wawrzynowski, wszystko działo się po zakończeniu sezonu 1964/1965, w którym to Legia odpadła w półfinale Pucharu Polski, a w lidze zajęła czwartą pozycję. W sportowej walce klub ze stolicy okazał się gorszy od kilku rywali i miał nie zagrać w europejskich pucharach. PZPN obawiał się jednak dopuszczenia do Pucharu Europy Zdobywców Pucharów drużyny Czarnych Żagań, która po dotarciu do finału krajowego pucharu, mimo porażki z Górnikiem Zabrze, zagwarantowała sobie (tak się przynajmniej zawodnikom wydawało) start w europejskich rozgrywkach.

Zabrzanie sięgnęli bowiem po mistrzostwo, zapewniając tym samym przepustkę do Europy finaliście Pucharu Polski – drużynie z Żagania, co było jej historycznym sukcesem. Wtedy do gry wkroczył jednak PZPN, który jako kandydata do udziału w PEZP zaproponował Legię – ćwierćfinalistę poprzedniej edycji tych rozgrywek. Do tego absurdalnego pomysłu nie przychyliła się jednak UEFA (chyba już wtedy była dziwnie przewrażliwiona na punkcie przestrzegania regulaminów) i zadecydowała, że skoro w Polsce tak wygląda respektowanie przepisów, do startu w PEZP nie dopuści żadnego z naszych klubów.

Czarni Żagań musieli więc pożegnać się z marzeniami o podboju Europy i, jak można się było spodziewać, nigdy nie odnieśli już podobnego sukcesu. Jaka w tym wina Legii? – słusznie zapyta czytelnik tego tekstu. Ano taka, że, jak pisze Wawrzynowski, władze klubu nie protestowały, tylko ochoczo przyjęły dar od losu, choć w boiskowej walce drużyna ze stolicy okazała się gorsza. Andrzej Gowarzewski w swoich stwierdzeniach posuwa się nawet dalej, pisząc w monografii Legii, że decyzja o takiej zamianie została podjęta przez PZPN pod wpływem nacisków władz klubu, które w piłkarskim związku miały wiele do powiedzenia.

„Mówienie o honorze w futbolu jest dość ryzykowne” – spuentował tę historię Marek Wawrzynowski, wskazując jednocześnie na niesprawiedliwość przepisów UEFA. Nie nad zasadnością przyznawania walkowera za niewpisanie zawodnika do protokołu chciałbym tutaj się pochylić. Autor tekstu „Są tylko przegrani” poruszył bardzo ważną kwestię i zacytowanym wyżej stwierdzeniem trafił w sedno całej sprawy – honor w sporcie, zwłaszcza współczesnym, to pojęcie względne i należy go używać z rozwagą.

Historia uczy, że piękne gesty widziane na stadionach i latami wspominane przez kibiców, są niestety uważane za odchylenie od normy, a często stają się po prostu dziełem przypadku. Przypadek i honor mają zresztą ze sobą wiele wspólnego. O pucharowym losie Czarnych Żagań w sezonie 1964/1965 trzykrotnie decydował ślepy los. Piłkarze tej drużyny trzy razy remisowali swoje mecze po dogrywce, dlatego, w myśl ówczesnych przepisów, o awansie do kolejnej rundy decydował rzut monetą. Inna decyzja kapitana trzecioligowców i o całej aferze nie byłoby dziś mowy, a kibice i właściciele Legii być może mogliby używać honorowych argumentów bez spoglądania w przeszłość.

Jeśli jednak upieramy się już przy tym, że sprawa z podmianą drużyn miała miejsce dawno temu i obecnie cała legijna brać posłusznie zrezygnowałaby z szansy gry w europejskich pucharach w imię wyższych idei, przybliżmy nieco, jak wygląda fair play XXI wieku. Wszyscy zapewne pamiętają zachowanie Paola Di Canio w meczu West Ham United – Everton w 2001 roku. Włoch, mając szansę na zdobycie gola po dośrodkowaniu kolegi, złapał piłkę w ręce, gdyż wcześniej w starciu ucierpiał bramkarz rywali i nie mógł brać udziału w grze.

„To się nazywa fair play!”, „Fantastyczny gest!” – pomyślało zapewne wielu kibiców oglądających tamto spotkanie. Po meczu trener Młotów, Harry Redknapp, przyłączył się do pochwał pod adresem Di Canio: „Wspaniale jest oglądać takie rzeczy. O to chodzi w sporcie!” – powiedział reporterowi. Tyle tylko, że kłamał, do czego przyznał się po latach w swojej autobiografii „Zawsze pod kontrolą”. Tak naprawdę, podobnie jak koledzy z drużyny, chciał rozszarpać włoskiego zawodnika, gdyż jego drużyna straciła w ten sposób punkty.

Ktoś może powiedzieć, że zachowanie Di Canio było nawet jeszcze bardziej szlachetne, gdyż potrafił przeciwstawić się ewentualnym negatywnym konsekwencjom, które czekały go ze strony kolegów i trenera. Owszem, postawa Włocha jest godna pochwały i ludzi takich jak on należy podziwiać, ale ile było podobnych przypadków? Zapewne znacznie mniej niż zachowań mało honorowych, które dziś zwykło się określać mianem „boiskowego cwaniactwa”.

Nawet przed laty, kiedy w grę nie wchodziły jeszcze tak wielkie pieniądze, postawa fair play często była dziełem przypadku. Taki Janusz Sidło w 1956 roku podczas igrzysk w Melbourne pożyczył Duńczykowi Danielsonowi oszczep, którym sam rzucał, aby ten osiągnął lepszy wynik. Polak prowadził w konkursie, a rywalowi specjalnie nie szło – nikt, na czele z naszym oszczepnikiem, nie spodziewał się pewnie, że Danielsen pobije rekord świata i stanie na najwyższym stopniu podium. Czy gdyby Polak wiedział, że Duńczyk odbierze mu szansę na jedyne w karierze złoto olimpijskie, zachowałby się tak samo?

A czy Elżbieta Duńska-Krzesińska podpowiedziałaby Wierze Krepkinie, żeby nieco wydłużyła rozbieg? Sytuacja była bardzo podobna do tej, w której cztery lata wcześniej znalazł się Sidło. Polka prowadziła w konkursie skoku w dal na rzymskich igrzyskach i miała szansę na swoje drugie olimpijskie złoto. Wtedy o radę poprosiła ją reprezentantka ZSRR. Polka udzieliła kilku wskazówek. „Pokiwała głową ze zrozumieniem i poszła po ten medal. Czy gdybym wiedziała, że po mój medal, zachowałabym się tak samo? Nie wiem. Może nie” – pisała Duńska-Krzesińska po latach w swoich wspomnieniach zatytułowanych „Zamiatanie warkoczem”.

Czy gdyby Polacy odmówili pomocy przeciwnikom, zachowaliby się niehonorowo? Jak oceniliby ich ci wszyscy, których dziś zarzucają Celticowi brak honoru? Władze klubu z Glasgow były w gorszej sytuacji niż polscy lekkoatleci. Oni nie byli świadomi tego, co mogą stracić, włodarze The Bhoys wiedzieli, co stawiają na szali. Czy Paolo Di Canio przerwałby akcję, gdyby miał szansę zdobyć gola na wagę mistrzostwa Anglii lub zwycięstwa w Lidze Mistrzów? To pytania, na które nie da się jednoznacznie odpowiedzieć. Historia uczy jednak, żeby o wartościach w kontekście sportu wypowiadać się ostrożnie. 

Tak jest po prostu bardziej honorowo.

 

Komentarze

Komentarz zanim zostanie opublikowany, poddany jest weryfikacji. Jeżeli jego treść nie łamie regulaminu strony, będzie opublikowany.

Brak komentarzy.