ISSN
Sportowa Historia

"Żyję w ciągłym zawieszeniu"

2015-10-21, 10:19   A A A   drukuj   Michał Hasik

fot. Wikimedia Commons/MartinD
Polska drużyna hokeja na lodzie była największym zaskoczeniem zimowych igrzysk w Calgary w 1988 roku. Skazywana przez wszystkich na pożarcie "otarła" się o sprawienie wielkiej niespodzianki – wyjścia z grupy i walki o medale. Rzekomy doping Jarosława Morawieckiego zakończył piękny sen Polaków, a samego hokeistę kosztował prawie dwuletnią dyskwalifikację.

Trzęsienie ziemi wydarzyło się dwie godziny przed meczem ze Szwajcarią. Zwycięstwo w starciu z Helwetami znacząco przybliżało Polaków do wyjścia z grupy, niestety oficjalny komunikat Międzynarodowego Związku Olimpijskiego (MKOL) był bezlitosny. "Kontrole antydopingowe przeprowadzone po meczu Polska - Francja, dały wynik pozytywny. Analiza moczu hokeisty wykazała obecność testosteronu i  epitestosteronu, przekraczającą dopuszczalną normę określoną przez Komisję Medyczną M.K.O.L Jarosław Morawiecki został zdyskwalifikowany i wykluczony z Igrzysk, a polska drużyna zgodnie z decyzją, będzie miała prawo dalej grać w  turnieju, jednak pozbawiona zostanie punktów oraz zdobytych bramek w meczu z Francją”. Decyzja MKOL była ciosem dla polskiego teamu. 

Po wyjechaniu na lód nasi hokeiści wyglądali na przybitych i pozbawionych większych emocji. Po pierwszej tercji przegrywali aż 0:4. Pozbierali się przed kolejnymi odsłonami meczu - zachowali czyste konto, zaliczyli honorowe trafienie, ale nie zdołali odmienić losów spotkania. Porażka była niespodzianką in minus, biorąc pod uwagę ich wcześniejsze potyczki. W pierwszym meczu ulegliśmy faworyzowanej Kanadzie, ale tylko 0:1. Bohaterem meczu został Gabriel Samolej, który w ostatniej chwili zastąpił kontuzjowanego Franciszką Kuklę. Samolej był przeszkodą nie do sforsowania. W zespole naszych rywali grało aż ośmiu przedstawicieli NHL. Zawodnicy spod znaku Klonowego Liścia oddali kilkadziesiąt strzałów w światło bramki, ale tylko raz umieścili krążek w siatce. Była to najniższa porażka Polski w historii meczów z tym rywalem. Amerykański dziennik „USA Today” napisał w relacji, że „polskiej bramki strzegł sam Archanioł Gabriel”.

Kolejny mecz miał dać odpowiedź, czy niska porażka z Kanadą to efekt dobrej gry Polaków, czy słabszego dnia ich przeciwników. Potyczka ze Szwecją zakończyła się podziałem punktów (1:1), a bramkę silnym strzałem zdobył… Jarosław Morawiecki. Po kilku dniach Polacy cieszyli się z pierwszego turniejowego zwycięstwa. Mecz z Francją był jednostronnym pojedynkiem, wygranym przez "Biało-Czerwonych" 6:2. Polska maszyna doskonale funkcjonowała – hokeiście świetnie się rozumieli, ponieważ "piątki" zostały dobrane klubami. Następne spotkanie ze Szwajcarią było kluczowe dla końcowego układu tabeli. Nieoczekiwana dyskwalifikacja Morawickiego podcięła nam skrzydła, Polacy wyraźnie ustępowali tego dnia rywalom. Ostatni mecz grupowy nie miał już większego znaczenia. Porażka 1:3 z Finami, późniejszymi wicemistrzami olimpijskimi, wstydu nie przynosiła, podobnie jak przegrany nieznacznie mecz  o 9. miejsce (2:3). Mało kto komentował ostatnie wyniki hokeistów, wydarzenia związane z dopingiem Morawickiego zdominowały doniesienia prasowe.

Jedna z wersji tłumacząca doping we krwi Polaka mówiła o... barszczu z uszkami. Dumna z występów naszej drużyna hokejowej kanadyjska Polonia zaprosiła zawodników na poczęstunek. Po latach Morawiecki wspominał, że nie planować iść na to spotkanie, ale na skutek rezygnacji kolegi, został zmuszony do uczestnictwa w uroczystym obiedzie. Podczas przyjęcia serwowano rodzime przysmaki, między innymi barszcz czerwony, w którym rzekomo znajdował się zakazany środek. Kilka dni później, po meczu z Francją, Morawiecki został wezwany na kontrolę antydopingową. Pierwsze badanie dało pozytywny rezultat, a próbka B potwierdziła zażywanie niedozwolonego środku. Wiadomość była szokiem dla całej drużyny, która mimo wszystko wierzyła w niewinność Morawieckiego. Żaden z hokeistów nie zasugerował, że nagły spadek formy związany jest z jego zawieszeniem. Oficjalna wersja, którą przekazano prasie mówiła o obecności niedozwolonego środku w barszczu z uszkami, ale jak twierdził wiele lat później Morawiecki, przyjęcie takiej formy obrony było błędem.

Morawieckiego zdyskwalifikowano na 18 miesięcy. Karencja nastąpiła w najgorszym dla niego momencie. Polski hokeista miał wówczas 24 lata, a jego występom na igrzyskach przyglądali się wysłannicy Calgary Flames. Angaż w kanadyjskim klubie był wielce prawdopodobny. Przedstawiciele Polonii gwarantowali Morawickiemu załatwienie transferu. W czasie odbywania kary Morawiecki wraz z kolegą z lodowiska prowadził sklep spożywczy w Sosnowcu, ale interes okazał się mało rentownym przedsięwzięciem. Hokeista wrócił na lód w sezonie 1989/90. I wtedy po raz kolejny wybuchała bomba - kontrola antydopingowa wykazała podwyższony poziom testosteronu. Badania, które Morawiecki zrobił później na własną rękę wykazały, że był czysty. Druga wpadka zakończyła się dla niego dożywotnią dyskwalifikacją, którą uchylono, ale dopiero po dwóch latach.

Hokeista nie zerwał ze sportem. Karierę kontynuował w Szwecji w II-ligowym Olofstroem IK oraz w francuskim Caen. W 1997 powrócił do Polski i występował w KKH Katowice, Zagłębiu, GKS Tychy i TKH Toruń. W 2003 roku zakończył czynną karierę, później był trenerem m.in. w Zagłębiu Sosnowiec oraz w TKH Toruń. W późniejszym czasie został szkoleniowcem reprezentacji Polski do lat 20, SMS II Sosnowiec oraz reprezentacji Polski do lat 18. Nikt nigdy nie udowodniono mu w pełni winy, ale też nigdy go nie oczyszczono. W wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” przyznał, że od czasu igrzysk w Calgary żyje w ciągły zawieszeniu.
Powrót | źródło: PrzegladSportowy.pl/materiały własne
 

Komentarze

Komentarz zanim zostanie opublikowany, poddany jest weryfikacji. Jeżeli jego treść nie łamie regulaminu strony, będzie opublikowany.

Brak komentarzy.