Poznali się na statku w drodze do Stanów Zjednoczonych. Zostali przyjaciółmi, choć z igrzysk w Los Angeles wrócili w skrajnie różnych nastrojach.
Wysoki, postawny Zygmunt Heljasz od dziecka związany był z Poznaniem. W młodości z sukcesami trenował boks. Los chciał, że trafił do królowej sportu. Na lata zdominował rywalizację rzutową w kraju, by w końcu wyrosnąć na czołowego europejskiego kulomiota. Był typem niegrzecznego chłopca. Niektórzy mówili o nim wulkan energii, jeszcze inni, że nie dał sobie w kaszę dmuchać.
Janusz Kusociński był jego przeciwieństwem. Niepozorny i niski, całe życie mieszkający w Warszawie. Miłe usposobienie i nienaganne maniery sprawiały, że chętnie był zapraszany na spotkania towarzyskie w stolicy. Na treningach zamieniał się w bestię. Był tytanem pracy, sportowcem, który wymagała od siebie i innych.
Połączyła ich wspólna podróż na igrzyska w Los Angeles w 1932 roku. Będąc członkami kadry olimpijskiej spędzili kilka tygodni na pokładzie SS Pułaski. Heljasz źle zniósł podróż. Pierwszego dnia rejsu dopadła go choroba morska. Gdy zszedł na ląd, był cieniem samego siebie. W niczym nie przypominał zawodnika, który kilka tygodni wcześniej pchnął kulę najdalej w historii konkurencji. Wielki faworyt zawiódł siebie i innych. Na olimpiadzie zajął odległe 9. miejsce.
W odróżnieniu od Heljasza na Kusocińskim podróż nie zrobiła wrażenia. W Los Angeles był w życiowej formie. Przerwał dominację Finów na długich dystansach, zdobywając złoto w biegu na 10000 metrów. Na SS Pułaski zawiązała się ich przyjaźń. Po powrocie do kraju chętnie spędzali ze sobą wolny czas. Ich znajomość brutalnie przerwał wybuch II wojny światowej.
Zdjęcie zrobiono w Londynie w 1934 roku.
Komentarz zanim zostanie opublikowany, poddany jest weryfikacji. Jeżeli jego treść nie łamie regulaminu strony, będzie opublikowany.
Brak komentarzy.