Wzloty i upadki w sportach zimowych w latach 50. XX wieku

2012-01-28, 12:25   A A A   drukuj   Krzysztof Szujecki

Występy Polaków na arenie międzynarodowej w sportach zimowych w latach 50. XX wieku przypomina Krzysztof Szujecki.

VI Zimowe Igrzyska Olimpijskie (Oslo)

W VI Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Oslo (1952) po raz pierwszy w dziejach wystąpiły w rywalizacji Polki. Na śnieżnych stokach pojawiły się trzy alpejki: Barbara Grocholska (ur. 1927), Teresa Kodelska i Maria Kowalska. Najlepszą z nich była zdecydowanie Grocholska, która zajęła 13. m. w biegu zjazdowym oraz 14 – w slalomie. W slalomie gigancie została zdyskwalifikowana. Jej koleżanki z ekipy nie zdołały wejść do pierwszej trzydziestki.

Spośród narciarzy alpejskich najwyżej był Andrzej Gąsienica-Roj (1930-1989), 22 miejsce, na 83. startujących, w biegu zjazdowym. Pokonał m.in. Stefana Dziedzica, który był 29. i to także jego najlepszy wynik z Oslo.

Skoczkowie wpadli podobnie jak cztery lata wcześniej. Co prawda, zdobywca najwyższej lokaty – Antoni Wieczorek (1924-1992) – zajął 24. miejsce, ale na pewno nie był to występ na miarę jego oczekiwań. Chorąży polskiej ekipy, trzydziestodziewięcioletni Stanisław Marusarz, powtórzył wynik z Sankt Moritz i był 27 (189,0 pkt., 59 i 60,5 m).

Hokeiści, pod wodzą trenera Mieczysława Kasprzyckiego, w pierwszej fazie trafili na bardzo groźnych rywali i zgodnie z przewidywaniami ponieśli niestety porażki. Z Czechosłowacją 2:8, ze Szwecją 1:17, ze Szwajcarią 3:6 i z Kanadą 0:11. W piątym spotkaniu z RFN padł remis 4:4. Kolejnym rywalem Polaków byłby Stany Zjednoczone. Mecz ten przebiegał w niezbyt olimpijskiej atmosferze...:

Już od samego początku spotkania Amerykanie wyraźnie polowali na polskich zawodników. Wreszcie doszło do pierwszego incydentu, kiedy bramkarz Stanisław Szlendak wyciągnął rękę po krążek leżący na przedpolu bramki polskiej, napastnik USA Yackele uderzył go silnie kijem w głowę, tak, że kryniczanin padł na lód. Sędzia holenderski Dwart nie zareagował i gra toczyła się dalej.

W parę minut później jeden z najbardziej brutalnie grających napastników USA Gambucci usiłował znokautować Alfreda Wróbla, trzymając go jedną ręką, a bijąc drugą. na pomoc bratu rzucił się Adolf. Widząc to cała drużyna USA wyskoczyła z boksu i popędziła na miejsce bójki. Alfred Wróbel padł wkrótce na lód. Dwart usiłował rozdzielić walczących i dał Gambucciemu 5 minut kary, ale taką samą karę nałożył na nie biorącego udziału w bójce Jeżaka. Decyzja ta wyprowadziła z równowagi trenera Kasprzyckiego, który wskazał sędziemu leżącego na lodzie i krwawiącego Wróbla. Sędzia się chwilę namyślał i... dał leżącemu Wróblowi 10 minut kary.

Ostatecznie przegraliśmy to spotkanie 3:5. Następne kończyły się już sukcesem. Wygrana z Finlandią 4:2 i Norwegią 4:3 dała Polakom szóste miejsce w turnieju olimpijskim. Niestety, od tego momentu obserwujemy brak dalszych postępów w polskim hokeju, który trwał do początku lat sześćdziesiątych.

VII Zimowe Igrzyska Olimpijskie (Cortina d’Ampezzo)

W kolejnych latach (1953-1955) nasi sportowcy przygotowywali się do VII Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Cortina d’Ampezzo we Włoszech (1956). Narodową flagę na ceremonii otwarcia tych igrzysk niósł Tadeusz Kwapień (ur. 1923), który w połowie lat pięćdziesiątych był najlepszym polskim biegaczem. Wygrywał m.in. memoriał Bronisława Czecha i Heleny Marusarzówny w okresie, gdy gromadziła się tam czołówka światowa.

Na tych igrzyskach Polska zdobyła pierwszy w historii zimowy olimpijski medal. Stało się to 31 stycznia 1956 roku, a wywalczył go będący w znakomitej formie Franciszek Gąsienica-Groń (ur. 1931). W konkursie skoków do kombinacji nie wypadł na miarę możliwości – był dziesiąty ze skokami na odległość 66,5 (z upadkiem), 72,5 i 71,5 m; uwzględniano dwie próby. Wyprzedzał go kolega z reprezentacji Aleksander Kowalski, który był piąty. Pozostali Polacy znajdowali się daleko. Będący bardzo dobrym biegaczem Gąsienica-Groń, pobiegł fenomenalnie, zajął siódmą pozycję, co dało w efekcie brązowy medal w kombinacji! (z notą 436,8 pkt.). Sukces był tym większy, iż zdobył go jako pierwszy zawodnik spoza Skandynawii. O swoich wrażeniach po zakończeniu rywalizacji opowiedział m.in. Halinie Zdebskiej w 1997 roku:

Po około dwóch godzinach od zakończenia konkurencji w hotelu otrzymaliśmy oficjalny komunikat, potwierdzający, że zdobyłem brązowy medal. Radość była ogromna, bo jak dotąd olimpiada nam nie szła, choć jak na ówczesne warunki przygotowani byliśmy bardzo dobrze. Ten medal wszystkim poprawił nastrój. W nagrodę wszyscy „kombinatorzy” otrzymali pozwolenia na pójście do kina, na western... Uprosiłem jeszcze kierownictwo polskiej ekipy, żeby chociaż skoczkowie mogli pójść z nami. Wyrazili zgodę. Włodzimierz Reczek (ówczesny przewodniczący PKOl), którego do dziś bardzo mile wspominam, odstąpił mi nawet swoją dietę, a było to chyba jeden czy dwa dolary... Bardzo się cieszyłem z medalu, tym bardziej, że różnice w punktacji między pierwszym [pierwszy Norweg Stenersen miał wprawdzie notę 455,0, ale drugi Szwed Eriksson 437,4, a szósty Norweg Kundsen 435,0 – KS.] a szóstym zawodnikiem były tak minimalne, że gdybym na przykład skoczył o 1 metr mniej, byłbym już czwarty...

Do stolicy włoskich sportów zimowych Franciszek Gąsiennica-Groń pojechał jako zwycięzca przedolimpijskich zmagań w Le Brassus, gdzie pokonał czołówkę. Początkowo nie uwzględniano go nawet w składzie na te igrzyska. Dzięki zaangażowaniu własnemu i trenera Mariana Woyny-Orlewicza, (1913-2011) start – na całe szczęście – doszedł jednak do skutku.

Pozostali narciarze klasyczni zanotowali kilka dobrych rezultatów. Tadeusz Kwapień zajął 12. miejsce w biegu na 30 km, Aleksander Kowalski ukończył kombinację jako piętnasty. Nieźle w skokach wystąpił Władysław Tajner, który był 16. (74 i 76,5 m); w dwudziestce zmieścił się również Andrzej Gąsienica-Daniel, który po pierwszej serii był siódmy (78 m) – ale niestety nie wytrzymał koncentracji psychicznej i zepsuł drugą próbę. Jako przedskoczek wystąpił na obiekcie w Cortinie „wiecznie młody” Stanisław Marusarz.

Debiut polskich biegaczek wypadł obiecująco. W sztafecie zajęły 5 miejsce, w stawce 10 zespołów. Także w występach indywidualnych Józefa Pęksa-Czerniawska, Maria Gąsienica-Buk-Kowalska oraz Zofia Krzeptowska-Gąsienica-Buk nie zawiodły i zajmowały na 10 km odpowiednio: 17., 16. i 18. miejsce. Tadeusz Kwapień, jak już wspomniano, był 12. na 30 km i 16. – na 15 km. Partnerzy niestety nie prezentowali podobnej formy i sztafeta biegaczy była dopiero dziewiąta.

Najlepszą z alpejek ponownie okazała się Barbara Grocholska-Kurkowiak, siedemnasta w biegu zjazdowym. Wartościowy wynik w zjeździe osiągnął Andrzej Gąsienica-Roj. Jego relacja z uczestnictwa w tej konkurencji dobrze oddaje klimat tamtych lat i tego konkretnego zjazdu:

Pogoda była fatalna. (…) Wiał bardzo silny wiatr, niosący całe tumany śniegu. Chwilami nie było nic widać, więc start odbywał się w sposób nietypowy. Sam zawodnik decydował, czy warunki są na tyle dobre, że może wyruszyć i wtedy sędzia dawał komendę startową. (…) Ruszyłem w dół. Od razu poczułem jak nabieram ogromnej szybkości. Gonione wichurą tumany śniegu zakrywały zupełnie narty – to głupio nie widzieć nawet przodów swoich desek. Mimo wszystko udało mi się wycelować między skały i wpadłem na dość płaski odcinek trasy. W tym miejscu siedział na drzewie rosnącym koło trasy Stanisław Marusarz. Ze swojego punktu obserwacyjnego widział przejazdy poprzedników. Ponad połowa z nich tu właśnie w tym pozornie łatwym miejscu miała upadki. Marusarz widząc mnie zbliżającego się z niesamowitą szybkością zaczął krzyczeć: „Jędrek, hamuj”.

Pomimo ostrzeżenia Marusarza, Gąsienica-Roj przewrócił się w tym miejscu, ale upadek był niegroźny i mógł kontynuować zjazd do mety. Początkowo sądził, że uzyskał bardzo słaby rezultat, tymczasem gratulację zaczął mu składać red. Jerzy Mrzygłód (polski dziennikarz, specjalizujący się w sportach zimowych). Wtedy zorientował się, że osiągnął trzeci rezultat; po ukończeniu rywalizacji przez innych był ostatecznie piętnasty.

W slalomie Jan Gąsienica-Ciaptak zajął miejsce szesnaste. Na tych zawodach w slalomie gigancie Włodzimierz Czarniak (1934-1964), utalentowany narciarz, zajął 28. miejsce. Niestety podczas treningu przez MŚ w Chamonix w 1962 roku miał groźny upadek, który przekreślił na dłuższy czas rozwój kariery. Czarniak popełnił samobójstwo w krakowskim hotelu.

Po raz drugi w historii igrzysk byliśmy reprezentowani w bobslejach. Startowały dwie załogi w dwójkach oraz dwie w czwórkach. Dwójka I (Stefan Ciapała i Aleksander Habela) zajęła 16 miejsce w stawce 25 osad, II wypadła gorzej – 19 miejsce. W czwórkach wystąpili ci sami zawodnicy, co w dwójkach, oraz dodatkowi. Załoga I (Ciapała, Habela, Jerzy Aleksiak i Józef Szymański) zajęła 15, a II – 21 miejsce w stawce 21 osad.

Nie osiągnęli wiele w Cortinie także hokeiści, którzy zajęli ósmą pozycję. Po przegranych meczach grupowych z Czechosłowacją 3:8 oraz z USA 0:4, w turnieju pocieszenia pokonali Szwajcarów 6:2, Austrię 4:3 i niespodziewanie ulegli drużynie Włoch – 2 :5.

Można było jednak po raz pierwszy w historii uznać występ (licznej) ekipy za satysfakcjonujący. Nie chodzi tu jedynie o medal Gąsienicy-Gronia, ale o postawę wszystkich narciarzy. Widoczny był postęp, który stwarzał szansę na sukcesy w 1960 roku.

Lata 1957-1959. Drugie w historii saneczkarskie mistrzostwa w Krynicy

Spory sukces na mocno obsadzonych zawodach w Grindelwaldzie (1957) odniosła Barbara Grocholska-Kurkowiak, która zajęła tam dwa czwarte miejsca, w slalomie i gigancie. O klasie jej jazdy i wyników świadczy komentarz niemieckiego czasopisma „Sport Bund” z 14 marca 1957 roku, zamieszczony w książce Mistrzowie nart:

Jeżeli kiedykolwiek udał się przejazd w stylu absolutnie perfekcyjnym, to było to w Grindelwald. Jazda Polki Barbary Grocholskiej w slalomie i slalomie gigancie była naprawdę wzorowa i w stylu godnym uwagi. Od początku do końca zwarte prowadzenie nart, skręty jak z podręcznika, aż miło popatrzeć. Niestety, z powodu małej ilości treningów, Polki zrezygnowały ze startu w zjeździe. A przecież Barbara Grocholska (jako czwarta) z pewnością mogłaby i tu mieć wiele do powodzenia.

W sezonie 1956/57 polscy skoczkowie zadebiutowali w prestiżowym Turnieju Czterech Skoczni i trzeba powiedzieć, że debiut wypadł pomyślnie, gdyż Władysławowi Tajnerowi udało się zająć w nim miejsce w pierwszej dziesiątce – 9. Jego kariera nie rozwinęła się niestety na miarę talentu, a być może główną tego przyczyną była tragedia Hryniewieckiego (1960), który złamał kręgosłup. Ten wypadek Tajner obserwował ze szczytu rozbiegu skoczni w Wiśle.

Dla historii saneczkarstwa w Polsce rok 1958 ma bardzo doniosłe znaczenie. Wtedy rozegrano na torze w Krynicy mistrzostwa świata w saneczkarstwie, na których nasi reprezentanci zdobyli aż siedem z dziewięciu medali, jakie były do zdobycia.

Był to moment przełomowy – od tego czasu Polacy należeli do ścisłej światowej czołówki. Złoty medal w jedynkach mężczyzn wywalczył słynny Jerzy Wojnar (1930-2005), który w latach 1958-1968 nieprzerwanie zaliczał się do najlepszych. Wśród kobiet triumfowała Maria Semczyszak (ur. 1933), która w 1962 roku wyjechała za granicę i nie startowała. W nierozgrywanej już konkurencji par mieszanych wicemistrzami Europy zostali Jerzy Koszla i Janina Suszczewska. Dwójki mieszane wycofano na początku lat sześćdziesiątych, przez wzgląd na bezpieczeństwo zawodniczek.

W mistrzostwach świata w narciarstwie klasycznym (1958) w Lahti dobrze wystąpiły polskie biegaczki. Indywidualnie na 10 km Józefa Pęksa-Czerniawska była 12, chociaż popełniła błąd, zbyt późno rozpoczynając finisz. Stefania Biegun (ur. 1935) zajęła miejsce 16. Ale najlepszy wynik nasze zawodniczki uzyskały w sztafecie, będąc tuż za podium. Pozostali nasi zawodnicy, niestety łącznie z Gąsienicą-Groniem (24. miejsce), nie odegrali żadnej roli. Mający szansę na dobry wynik w skokach Antoni Wieczorek, upadł na treningu przed właściwymi zawodami i doznał kontuzji.

W terminie od 1 do 2 marca 1958 roku odbywały się pierwsze mistrzostwa świata w biathlonie. W Polsce organizacyjne struktury związku tej dyscypliny sięgają właśnie roku 1958, kiedy to powstał Polski Związek Pięcioboju Nowoczesnego i Dwuboju Zimowego (dwubój zimowy to inna nazwa biathlonu). Za pioniera biathlonu uznawany jest płk Stanisław Zięba, w latach 1958-1978 trener kadry i zasłużony działacz.

Na MŚ w Saalfelden w Austrii wystąpiło czterech Stanisławów: Szczepaniak, Sobczak, Zięba i Styrczula, którzy w klasyfikacji drużynowej zajęli czwarte miejsce.

Zbliżały się kolejne zimowe igrzyska. W naszych skokach pojawił się wielki talent – Zdzisław Hryniewiecki (1938-1981), który dał znać o sobie w sezonie przedolimpijskim, 1958/59, kiedy został mistrzem Polski, pokonując Jana Furmana i Władysława Tajnera. W marcu ustanowił dodatkowo rekord Polski w długości skoku, uzyskując w Bad Mittendorf 116 m. Podczas tych lotów wygrał dżentelmeński pojedynek ze znakomitym skoczkiem NRD – Henrry’m Glassem. W jednym ze startów sezonu 1959/60 pokonał samego Helmuta Recknagla. Stał się kandydatem do olimpijskiego medalu, ale do Ameryki nie pojechał... Na ostatnim przedolimpijskim treningu, który odbył się 28 stycznia 1960 roku, w Wiśle-Malince fatalnie upadł i doznał złamania kręgosłupa, co spowodowało trwałe kalectwo. Jak sam powiedział:

W drugiej próbie nie wziąłem pod uwagę zaleceń trenera Kozdrunia, by skakać ostrożniej. Nie była to jednak brawura. A może to moja klasa mnie zgubiła, mój upór? Walczyłem o długi ustany skok, mimo, iż wybiłem się jeszcze przed progiem. W drugiej fazie lotu zacząłem niebezpiecznie pikować głową w dół i upadłem plecami na dzioby nart.

Było to nieszczęśliwy wypadek, jednak w skokach zdarzały i zdarzają się one – z różnym oczywiście skutkiem – bardzo często. W tamtych czasach była to bardziej niebezpieczna dyscyplina niż obecnie, skakano bez kasków, niedopracowanym jeszcze stylem. W podobnym okresie, na przykład, groźny upadek na skoczni miał także Franciszek Gąsienica-Groń – po upadku na Wielkiej Krokwi zapadł w śpiączkę.

 

Komentarze

Komentarz zanim zostanie opublikowany, poddany jest weryfikacji. Jeżeli jego treść nie łamie regulaminu strony, będzie opublikowany.

Brak komentarzy.