ISSN
Sportowa Historia

Sukces i głośna "afera dolarowa"

2015-07-14, 09:53   A A A   drukuj   Krzysztof Szujecki

fot. Wikimedia Commons
Sezon 1969/1970 każdemu z wiernych sympatyków Legii kojarzy się przede wszystkim z udziałem piłkarzy w Pucharze Europy.

W pierwszej rundzie tych rozgrywek warszawska drużyna bez najmniejszych problemów zwyciężyła rumuński UT Arad, a następnie rozprawiła się z mistrzami Francji – zespołem St. Etienne (2:1 i 1:0). 

Grudniowe losowanie, które odbyło się w Zurychu, wyłoniło na rywala w rundzie wiosennej klub z Turcji. Był nim Galatasaray Stambuł, uznawany przez Polaków za niezbyt wymagający zespół, tym niemniej przystąpiono do tego dwumeczu z odpowiednią starannością. Jego bohaterem został niezwykle doświadczony, 36 już letni, Lucjan Brychczy, zdobywca trzech bramek dla legionistów. Dzięki postawie tego grającego w Legii od 1954 roku piłkarza, awansowała ona do grona czterech półfinalistów najważniejszego z europejskich pucharów!

Oprócz drużyny z Polski w półfinale zagrały: szkocki Celtic, angielski Leeds i holenderski Feyenoord, z którym przyszło się zmierzyć „wojskowym”. Jak mówił Lucjan Brychczy: „Feyenoord to bardzo silny zespół, który na wyjeździe nie tracił w zasadzie goli, a u siebie niemal zawsze wygrywał. Graliśmy z nimi na jedną bramkę, bo oni czyhali tylko na kontry. Mieliśmy dwie idealne sytuacje – jedną ja, z dziesięciu metrów, kiedy piłka stanęła w błocie. Drugą Jan Małkiewicz, gdy z pięciu metrów nie trafił z głowy”. (Gowarzewski, Legia najlepsza jest, s. 125.).

Pierwszy mecz, który wspominał Brychczy, rozegrano w Warszawie w obecności 30 000 widzów. Panowały fatalne warunki pogodowe: padał rzęsisty deszcz i było bardzo zimno. W tej aurze, na grząskim boisku, żadna z drużyn nie zdołała strzelić gola, ale wynik 0:0 korzystniejszy był oczywiście dla gości. Niepocieszeni przebiegiem meczu kibice Legii z zainteresowaniem jednak obserwowali nieznane dotąd w naszym kraju gadżety, z jakimi przyjechała do Polski kilkutysięczna grupa Holendrów – czapki, szaliki, trąbki czy flagi – by dopingować swoją drużynę. Rewanż w Rotterdamie skazywani na niepowodzenie legioniści przegrali nie strzelając niestety żadnego gola, 0:2, po bramkach – już kilka minut po pierwszym gwizdku sędziego – Wima van Hanegema oraz Austriaka Franza Hasila w 77. minucie, kiedy strzałem z dystansu pokonał bramkarza Legii Władysława Grotyńskiego. Ostatecznie okazać się miało, że „wojskowi” zostali wyeliminowani przez późniejszych triumfatorów Pucharu Europy w tamtym pamiętnym dla nas sezonie.

Dodać trzeba, iż nie bez wpływu na postawę stołecznej drużyny w tym spotkaniu mógł pozostawać fakt, że poprzedziła je głośna i szkodząca wizerunkowi Legii „afera dolarowa”. Otóż u bramkarza Grotyńskiego i napastnika Janusza Żmijewskiego kontrola celna na lotnisku Okęcie wykryła sporą jak na peerelowskie warunki sumę pieniędzy w dolarach. Zarzucono im próbę wywozu dewiz, co było wówczas zabronione. Ostatecznie wprawdzie zezwolono zawodnikom na wyjazd, ale drużynie towarzyszyć musiał prezes klubu, którym był uczestnik bitwy pod Lenino generał Zygmunt Huszcza, a po powrocie winowajcy zostali skazani wyrokami sądowymi, co właściwie załamało ich piłkarskie kariery.
 

Komentarze

Komentarz zanim zostanie opublikowany, poddany jest weryfikacji. Jeżeli jego treść nie łamie regulaminu strony, będzie opublikowany.

Brak komentarzy.